Data dodania: 18/02/2010

W połowie lat 80. robiłem projekt w dzielnicy przemysłowej jednego z miast koło Rotterdamu. Tam każdy zakład, każda fabryka miała swoje kolory! To było coś wesołego. W Polsce nie myśli się o estetyce, wychodząc z założenia, że to tylko fabryki. - mówi Jerzy Łojko, Dyrektor Naczelny Budowlanego Biura Inżynierskiego Erecta 2 Sp. z o.o.

Magda Wójcicka (Kompas inwestycji): Początki niemal zawsze są trudne. Pan rozpoczynał swoją działalność ponad 20 lat temu. Chciałabym dowiedzieć się więcej o tym pierwszym okresie. Jakie doświadczenia zawodowe miał Pan przed podjęciem tego wyzwania?

Jerzy Łojko (ERECTA 2): Założyłem tę firmę z moim kolegą. Obaj mieliśmy podobne życiorysy zawodowe: obaj studiowaliśmy na Politechnice Warszawskiej, razem graliśmy w piłkę, skończyliśmy mniej więcej w tym samym terminie, obaj mieliśmy stypendia fundowane w zakładzie pracy i obaj przeszliśmy chrzest bojowy, jeśli chodzi o budownictwo, na budowie. Najpierw jako kierownicy budowy, działaliśmy na terenie województwa mazowieckiego. Potem ja przez Metalexport dostałem kontrakt w Wietnamie, żeby zrealizować fabrykę narzędzi rzemieślniczych. Wyjechałem na ponad rok. 

MW: Kiedy to było? 

JŁ: 1971 rok – bardzo ciężki czas. Mnie tam zastała ostatnia, trzecia wojna wietnamska. Przeżyłem tam naloty amerykańskie. Chowaliśmy się w schronie – osiem metrów pod ziemią, z salą operacyjną i elektrownią. To było dość traumatyczne przeżycie. 

MW: Co było potem?

JŁ: Po powrocie z Wietnamu doszedłem do wniosku, że mam już dość budowy. Praca w tych trudnych warunkach była rzeczywiście bardzo wycieńczająca. Z jednej strony ciężki klimat tropiku – bardzo duży stopień wilgotności, a jednocześnie bardzo gorąco, a z drugiej – pracownicy dysponujący bardzo prymitywnymi narzędziami. Napatrzyłem się tam też na katorżniczą niemal pracę kobiet, bo to one stanowiły większość pracowników na budowie. 

Mój kolega też wrócił w tym czasie z kontraktu zagranicznego i obaj zdecydowaliśmy się na pracę w biurze projektów. On pracował w Instalprojekcie, a ja w Energoprojekcie. Przepracowałem tam trzynaście lat. Kiedy zaczynałem jako projektant, zaproponowano mi pracę przy projekcie pierwszej elektrowni jądrowej. To był rok 1978. W związku z tym, że polskie doświadczenie w tej materii było dość ograniczone, dostałem propozycję stypendiów zagranicznych – jednego w Stanach Zjednoczonych, a drugiego we Włoszech. To były lata 80. 

Po pewnym czasie stwierdziłem jednak, że czas na zmianę. Z Energoprojektu przeszedłem do Mostostalu Warszawa i tam z kolei projektowałem maszynownię dla tej samej elektrowni jądrowej Żarnowiec. W tym czasie mój kolega nadal pracował w Instalprojekcie. W 1987 roku obaj doszliśmy do wniosku, że trzeba wreszcie zaryzykować i stworzyć coś własnego. Rok później stworzyliśmy spółkę projektową Erecta. Na początku biuro mieściło się w moim prywatnym mieszkaniu, ale zaczęliśmy się intensywnie starać o pozyskanie lokalu, co się udało. Zatrudniliśmy też większą ilość ludzi. Otworzyły się przed nami nowe szersze możliwości. I tak to się zaczęło – Erecta 2 powstała 1988 roku. 

MW: Zaczynali Państwo od projektów zakładów przemysłowych...

JŁ: Tak, ponieważ doszliśmy do wniosku, że to jest pewna nisza na rynku, a obaj byliśmy w tym specjalistami. Ale muszę tutaj od razu zaznaczyć, że ja odchodząc z Energoprojektu – jako generalny projektant – zajmowałem się nie tylko konstrukcjami. Miałem szerszą wiedzę i doświadczenie w kompleksowym projektowaniu różnego typu obiektów. Także nie byliśmy ograniczeni pod tym względem. 

MW: Ale w swojej ofercie mają Państwo obecnie przede wszystkim projektowanie właśnie takich obiektów? 

JŁ: Takie wykonujemy najchętniej i w takich mamy największe doświadczenie. Ale z uwagi na to, że rynek się zmienia, dostosowujemy ofertę do klienta. Nie zawężamy naszych usług. 

MW: Co się zmieniło od czasu, kiedy Państwo zaczynali? Z pewnością odczuwają Państwo obecność konkurencji...

JŁ: Muszę przyznać, że konkurencja jest niesamowicie duża. My pozyskujemy nowe tematy do realizacji z przetargów. Obserwujemy rynek, wybieramy to, co nas interesuje i startujemy. Z naszych obserwacji wynikają dwie rzeczy. Po pierwsze – w jednym postępowaniu przetargowym bierze udział około 20-30 firm! I to jest ogromna ilość. Ceny, które proponują oferenci są zróżnicowane: od dumpingowych, które moim zdaniem występują coraz częściej, poprzez ceny, w przedziałach, w których my się mieścimy, aż po naprawdę bardzo wysokie. Po drugie – w przetargach np. z terenu Warszawy biorą udział firmy z całej Polski! Trochę nas to dziwi, bo przecież sterowanie takim przedsięwzięciem wymaga bardzo dobrej organizacji – trzeba pozyskać np. pozwolenie na budowę. Coraz częściej jest tak, że inwestor ogłasza przetarg i prócz samego projektu wymaga wypełnienia innych formalności – przed rozpoczęciem budowy chce mieć już wszystko gotowe. W jaki sposób firmom zlokalizowanym np. na Śląsku udaje się sprawnie koordynować takim procesem? Tego nie wiem. 

MW: Jest więc duża konkurencja na rynku. A czy sposób funkcjonowania biur projektowych bardzo się od siebie różni? Jak liczny zespół stanowi w tej chwili Państwa firma? 

JŁ: Obecnie to jest kilkanaście osób (10-12). Doszliśmy do wniosku, że taki zespół jest wystarczający. Tutaj przydało się moje doświadczenie ze Stanów Zjednoczonych. Tam jest tak, że podstawowy zespół najlepszych fachowców jest nieduży. Pozostałych zatrudnia się dodatkowo podczas realizowania większych projektów. My również tak funkcjonujemy, chociaż sami wychowywaliśmy się w ogromnych biurach projektowych. One liczyły nawet 700 osób! Jeśli chodzi o to, jak działają pracownie konkurencyjne, to wedle mojej wiedzy dokładnie tak samo. Zatrudniają maksymalnie 20-30 osób i „dobierają” kolejnych pracowników, wtedy kiedy realizują większy temat. 

MW: Chciałabym wrócić teraz do Państwa ulubionych realizacji, czyli projektów przemysłowych. 

JŁ: Najmocniejsi jesteśmy w projektowaniu hal stalowych. Chętnie opowiem Pani o kilku ciekawych realizacjach. Na przykład projekt fabryki Continental Can Polska w Radomsku. To było na początku lat 90. - w branży projektowej pojawiły się komputery, a my dopiero zaczynaliśmy. Terminy były tutaj bardzo napięte, projekt był wielobranżowy i jeszcze musieliśmy przekonać niemieckiego inwestora do rozwiązań, które u nas były powszechnie stosowane, a u niego budziły nieufność. 

MW: Jakich na przykład? 

JŁ: Wymyśliliśmy to w ten sposób, że konstrukcja dachu budynku miała być lekka, wręcz filigranowa. A musi Pani wiedzieć, że pod dachem miały się znaleźć 3 ha powierzchni! My uzyskaliśmy bardzo niski wskaźnik użycia stali, co spotkało się z nieufnością inwestora. „Jak taka lekka konstrukcja utrzyma tak wielki dach?” - pytał. Musieliśmy przedstawić mu bardzo dokładne wyliczenia statyczne i udowodnić, że to jest mocne, pewne, i że się nie zawali. Udało się, a hala oczywiście stoi w nienaruszonym stanie po dziś dzień – przetrwała największe śnieżyce w kraju. Uważam, że to jest obiekt naprawdę świetnie zaprojektowany – przede wszystkim ekonomiczny. 

MW: A czy byłby Pan w stanie opowiedzieć o specyfice projektowania przemysłowego? 

JŁ: Specyfika polega na tym, że różne zakłady trudnią się różną produkcją. Co to oznacza dla nas? Przy projektowaniu musimy brać pod uwagę wymogi bezpieczeństwa i higieny pracy. Cały proces rozpoczyna się od projektu technologicznego – to technolog stawia pewne warunki, które w projektowaniu trzeba spełnić. Bierze się pod uwagę wszelkie zabezpieczenia, na przykład ochrony przeciwpożarowej. W zakładach przemysłowych zagrożenie ogniem jest bardzo duże. Dwa lata temu zrobiliśmy projekt hali produkcyjnej dla jednej z firm kosmetycznych. To miał być budynek, w którym znajdą się setki tysięcy litrów czystego spirytusu, a więc zagrożenie pożarowe i wybuchem było ogromne. Tego się nie spotyka przy projektowaniu obiektów bardziej standardowych. I tutaj jest właśnie ta różnica, ta specyfika. Oczywiście prócz zainteresowania bezpieczeństwem samego inwestora, dochodzi tutaj też zainteresowanie firmy ubezpieczeniowej, która również chce zminimalizować ryzyko nieszczęśliwego wypadku. W 1985 roku robiłem pewien projekt w Holandii – w dzielnicy przemysłowej jednego z miast koło Rotterdamu. Proszę sobie wyobrazić, że tam każdy zakład, każda fabryka miała swoje kolory! To było coś wesołego.

MW: W Polsce się chyba tego nie spotyka...

JŁ: Właśnie! Proszę popatrzeć na przykład na Ursus pod Warszawą, albo fabrykę samochodów na Żeraniu. To są takie smutne budynki. Nie myśli się o estetyce, wychodząc z założenia, że to tylko fabryka. A my staramy się sugerować inwestorom, żeby pomyśleli też o tej stronie. 

Nie wszystkim jednak trzeba na to zwracać uwagę – niektórzy mają już tę świadomość. Na przykład w obiekcie Continental Can Polska inwestor zażyczył sobie, jakie kolory mają być na elewacji, a przed wejściem chciał umieścić wielką puszkę [Continental Can Polska produkuje puszki – przyp. red.]. To był pewien wymóg estetyczny, który odczytuję bardzo pozytywnie i z nadzieją na przyszłość. 

MW: Ile trwa zaprojektowanie obiektu przemysłowego? Rozumiem, że to zależy od różnych czynników...

JŁ: Tak, nie da się na to pytanie jednoznacznie odpowiedzieć. Fabrykę średniej wielkości projektujemy około pół roku. 3-4 miesiące trwa wykonanie projektu budowlanego, a potem robimy projekt wykonawczy. 

MW: Ale wspominał Pan też o projektach innego typu – nie przemysłowych. 

JŁ: Z takich ciekawszych i innych jednocześnie, to na przykład mamy w swoim portfolio projekt jednego z pierwszych apartamentowców w Warszawie. Jest to o tyle ciekawa historia, że klient zażyczył sobie, żeby projektantem tego obiektu był światowej sławy amerykański architekt włoskiego pochodzenia, A on mieszka w Kalifornii – czyli jakieś dziewięć godzin różnicy czasu. Więc, kiedy on projektował, to my spaliśmy i na odwrót. Było to nieco kłopotliwe, ale rezultat tej współpracy jest świetny. Apartamentowiec jest bardzo efektowny – są tam baseny, małe SPA, dwie kondygnacje podziemnych garaży. Mamy więc w swoich doświadczeniach także inne, pozaprzemysłowe projekty. 

MW: Na koniec chciałabym się też dowiedzieć, jaki z Państwa perspektywy był rok 2009? Dla wielu firm związanych z branżą budowlaną jawił się jako rok kryzysowy. Ale spotkałam się też z opiniami – właśnie firm projektowych – że to rok bieżący niesie ze sobą pewne ryzyko. 

JŁ: I ja też mam takie spostrzeżenie, bo mówiąc szczerze ubiegły rok mieliśmy bardzo udany. Nie odczuliśmy absolutnie żadnego kryzysu. Powiedziałbym, że to teraz zaczynamy czuć pewne spowolnienie na rynku. Pierwszy miesiąc niestety nie pozwala zbyt optymistycznie patrzeć w przyszłość. 

Dziękuję za rozmowę.